Plany standardowo wzięły w łeb. Pochorowałyśmy się z N. i tyle. Trzy zapowiedziane desery walentynkowe poczekają na swoją kolej. A dziś też coś słodkiego i uzależniającego. Bezy wg. przepisu Doroty. Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam, zwłaszcza takie z ciągnącym się środkiem. Zanim wszystkie zjecie, zostawcie trochę na jutro, będzie tzw. ciąg dalszy :)
Przepis (w całości cytuję za Moje Wypieki):
składniki:
- 4 białka
- szczypta soli
- 250 g cukru
- ew. łyżeczka soku z cytryny - ja nie dałam
przygotowanie:
Białka ubić na sztywno mikserem na wysokich obrotach dodając szczyptę soli. Muszą być naprawdę sztywne (najlepiej zrobić test
odwracając pojemnik z nimi do góry dnem ;). Dodać sok z cytryny i nadal
ubijać. Następnie dodawać partiami cukier (to bardzo ważne), po jednej
łyżce, cały czas ubijając.
Nałożyć
do rękawa z ozdobną końcówką i wyciskać na blachę (ja nakładałam porcje łyżką). Zostawiać między nimi nieduże
odstępy - trochę jednak urosną.
Piec
- to już sposobem Nigelli - około 45 minut do godziny w temperaturze
140ºC (mi wystarczyło 35 minut, po tym czasie byłyby zbyt suche, trzeba
po prostu skosztować).
Smacznego!
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam jutro (mam nadzieję) :)
Wyglądają pysznie!
ReplyDeleteWyszły ci wspaniale. Ja zawsze z bezami mam problem, bo mi ciemnieją podczas pieczenia. Jak to zrobiłaś, że pozostały takie jasne?
ReplyDeleteEwe, powiem szczerze, że nie wiem :) Ja lubię ciągnące w środku, nie czekam aż wyschną. Może spróbuj z niższą temperaturą, albo wstaw na niższą półkę w piekarniku. Nie mam pojęcia jakim cudem te kupne są śnieżnobiałe.
ReplyDeleteKochana, czemu my do Ciebie nie przyjechaliśmy... :( Same pyszności!
ReplyDeleteJak cudne obłoczki!
ReplyDeleteZdjęcia piękne,romantyczne...
Mmm, uwielbiam bezy :) Tobie wyszły idealne :)
ReplyDeleteMinimalizm i klasyka! :) P.S. Karolina, czekamy na ciąg dalszy :)
ReplyDelete